Ta strona zapisuje w Twoim urządzeniu krótkie informacje tekstowe zwane plikami cookies (ciasteczkami). Są one wykorzystywane do zapisywania indywidualnych preferencji użytkownika, umożliwiają logowanie się do serwisu, pomagają w zbieraniu statystyk Twojej aktywności na stronie. W każdej chwili możesz zablokować lub ograniczyć umieszczanie plików cookies (ciasteczek) w Twoim urządzeniu zmieniając ustawienia przeglądarki internetowej. Ustawienie lub pozostawienie ustawienia przeglądarki na akceptację cookies (ciasteczek) oznacza wyrażenie przez Ciebie świadomej zgody na takie praktyki.

OK, rozumiem i akceptuję
Jadwiga Wiśniewska dla wpolityce.pl: "Utrzymanie Tuska na czele RE oznacza, że w najbliższym czasie nic w Unii się nie zmieni. To zły sygnał"


wPolityce.pl: Pani Poseł, możemy chyba mówić o kolejnej próbie przyklejenia do PiS łatki eurosceptyków, którzy dążą do tego, by Polska opuściła szeregi Unii Europejskiej. Zmyślone cytaty, próba wdrukowania przekazu o #PolExit… Jak widzi Pani całą tę operację z perspektywy Parlamentu Europejskiego?

Jadwiga Wiśniewska: Jest to bardzo prosta operacja oparta na bardzo czarno – białej wizji świata, w myśl starej zasady „kto nie jest z nami, ten przeciw nam”. Jeżeli PiS nie zgadza się na ślepe płynięcie w głównym nurcie europejskiej polityki, dziś reprezentowanej również przez Donalda Tuska, to znaczy, że PiS jest ugrupowaniem antyunijnym i eurosceptycznym. Taka reakcja jest dodatkowo spotęgowana faktem, że reprezentanci owego głównego nurtu doskonale zdają sobie sprawę, jak mało jest on atrakcyjny i jak bardzo chwieje się w swoich głównych założeniach, co doskonale zilustrował Brexit. Niemniej nie mają żadnego innego pomysłu niż powtarzane jak mantra hasło „więcej Europy”, a każdego, kto ośmieli się coś skrytykować lub próbuje przedstawić wizję naprawy sytuacji, od razu nazywają „eurosceptykiem” lub przeciwnikiem UE. W takiej sytuacji jest dziś Prawo i Sprawiedliwość.

Stając nieco w roli adwokata diabła - może coś jest w tym przekazie, skoro ważne dla Polski głosowanie ws. kandydatury Donalda Tuska zakończyło się wynikiem 1:27. Przyzna Pani, że taki wynik musi niepokoić.

Owszem, niepokoi – bo utrzymanie Donalda Tuska na czele Rady Europejskiej oznacza, że w najbliższym czasie nic w Unii się nie zmieni. To zły sygnał, bo dalsze udawanie że nic się nie dzieje i że UE ma się świetnie prędzej czy później doprowadzi do sytuacji, z której nie będzie już odwrotu, a więc albo kolejnych wyjść ze Wspólnoty albo do utworzenia Unii wielu prędkości, w której Polska zostanie członkiem drugiej kategorii. To wszystko łączy się z postulatem od dawna zgłaszanym zarówno przez PiS jak i naszą frakcję Europejskich Konserwatystów i Reformatorów w PE – że Unia potrzebuje zmian, a nie zaklinania rzeczywistości. A tym niestety w głównej mierze zajmują się teraz panowie Tusk i Juncker.

Czy w PiS kiedykolwiek, w jakiejkolwiek formie, rozważany był scenariusz o wyjściu z UE?

Taki scenariusz nie był i nie jest rozważany. Prawo i Sprawiedliwość to partia eurorealistów, a nie eurosceptyków. Według ostatnich badań IBRIS, 78% Polaków opowiada się za pozostaniem Polski w Unii i, proszę mi wierzyć, że zależy nam na tym, aby jak najszybciej zakończył się kryzys zaufania do integracji europejskiej, jaki postępuje w wielu państwach członkowskich. Niestety, ostatnie wydarzenia idą w zupełnie innym kierunku.

Jak - jako członek polskiej delegacji w PE - patrzy Pani na coraz silniejsze eurosceptyczne ruchy: właśnie Marine Le Pen, ale także w Holandii, Włoszech, Niemczech…? To zagrożenie dla Europy? Szansa?

Ruchy tego typu, a więc skrajnie antyeuropejskie, są dla Europy zagrożeniem. Skupiają się jedynie na negacji istniejącego porządku i nie proponują niczego pozytywnego. Proszę popatrzeć na przykład Wielkiej Brytanii – cała kampania przed referendum w sprawie Brexitu po stronie wyjścia opierała się właśnie na nierzetelnym przedstawianiu problemów związanych z obecnością w UE. Nikt nie mówił natomiast o tym, co będzie po Brexicie ani jak układać się będą stosunki Wielkiej Brytanii z Unią.

Tym właśnie różni się PiS oraz EKR – to ugrupowania pro-europejskie, przedstawiające sposoby w jaki sposób można przybliżyć UE do obywateli, zwiększyć jej atrakcyjność, jak ją wzmocnić jednocześnie dając większe pole manewru i elastyczność państwom członkowskim. Do przeprowadzenia takich zmian potrzebna byłaby jednak rewizja traktatu, a na to póki co zgody nie ma.

Jednym z zagrożeń - lub szans, w zależności od spojrzenia - jest również problem Europy kilku prędkości. Czy Polska ma aspiracje, by być w tym pierwszym szeregu? A jeśli tak, to czy ostatnia polityka nie powoduje jednak pewnych kłopotów w osiągnięciu tego celu?

Utworzenie Europy kilku prędkości będzie zniszczeniem idei Unii Europejskiej, do której przystępowaliśmy – miejsca, w którym wszyscy są równi, gdzie głos wszystkich jest szanowany tak samo oraz gdzie każdy kraj ma szansę nadgonić zapóźnienia i jak najszybciej zrównać się w poziomie życia i standardach z państwami zachodnimi. Dlatego nie powinno być formalnego podziału na pierwszy i drugi szereg. Jeżeli zaś chodzi o ostatnią politykę, to proszę zauważyć, że Polska jest na cenzurowanym w Europie nie przez działania polskiego rządu, ale przez fakt, że już kilkukrotnie wewnętrzne spory polityczne zostały użyte przez opozycję do ataku na polskie władze poza granicami RP, zwłaszcza w Parlamencie Europejskim. Wielokrotnie mówiliśmy, że takie zachowanie jest destrukcyjne i powinno się go unikać, jednak wydaje się, że opozycja widząc swoją słabość w kraju obrała sobie arenę międzynarodową za główny obszar ataków. A za to cenę płaci całe państwo polskie.

Rozmawiał Marcin Fijołek.